niedziela, 15 stycznia 2012

Guz rośnie

W czwartek 5.01.2012r. Sandrusia w nocy budziła się i płakała,że główka boli,tłumaczyłam sobie,że może na zmianę pogody,bo nie chciałam dopuszczać najgorszych myśli.Ból główki się jednak nasilał i w piątek postanowiłam dłużej nie czekać,tylko do szpitala jechać.Zaniepokoiło mnie najbardziej to ,że przez okres dwóch lat leczenia Sandrusia na główkę nie narzekała a tu płakała z bólu.W szpitalu ból z godziny na godzinę się nasilał,środki przeciwbólowe krótko działały.Gdy pielęgniarka zmierzyła jej ciśnienie miała 56 na 34 bardzo niskie.Lekarz zlecił szybko tomograf.Gdy wieźli córkę do badania miałam złe przeczucie,nie mogłam łez opanować.W trakcie badania pani doktor,która się przyglądała na wyświetlane zdjęcia w pewnym momencie chwyciła się za głowę.Już wiedziałam że jest źle.Nikt z personelu nie chciał mi spojrzeć w oczy.Po badaniu pani doktor poprosiła mnie na rozmowę.Powiedziała ,że jest bardzo źle,choroba atakuje w bardzo szybkim tempie.Przed świętami rezonans wykazał nowego czwartego guza ,który był na 5 milimetrów a tomograf pokazał,że ten guz urósł do 6 centymetrów a minęło tylko dwa tygodnie od ostatniego badania.Każde słowo które słyszałam to jak nóż prosto w serce.Stałam jak sparaliżowana i nie wierzyłam w słowa które słyszę.Łzy płynęły mi po policzkach i pomyślałam,że żyć mi się chce .Tyle cierpienia przez dwa lata i na marne.Pani doktor rozłożyła ręce dała mi do zrozumienia,że to już koniec.Dlaczego los jest dla nas taki okrutny.Konsultacje w Francji miała się odbyć 11 stycznia,ale dostałam telefon,że została przełożona na 13 stycznia.Po przepłakanej całej nocy postanowiłam kupić pierwszy bilet do Francji i jechać w ciemno do neurochirurga który ją operował i onkologa.Wiedziałam,że czas mnie goni i muszę szybko działać.Nawet udało się załatwić karetkę,jakby trzeba było przewieś Sandrusie do Francji na operację.