poniedziałek, 24 października 2011



Sandrusia grała w szpitalu w teatrzyku, została wybrana przez panią katechetkę do roli Pana Jezusa :)

Ciężkie dwa tygodnie...


Po ciężkich dwóch tygodniach jesteśmy w domu. Mamy mieć dwa tygodnie przerwy do kolejnej chemii, planowo mamy się zgłosić na kolejny cykl chemii 31.10.2011r. Cały czas spadają wyniki, poziom leukocytów (odporność) Sandrusia ma bardzo niski (800), prawidłowo powinno być od 6-10 tys. Codziennie podaję Sandrusi zastrzyk na podniesienie poziomu leukocytów. Mówi, że mniej boli, kiedy mama robi zastrzyk. I pomyśleć, że kiedyś to ja panicznie bałam się igieł, a teraz już mnie to nie przeraża. Rano po zrobieniu morfologi okazało się, że spadły czerwone krwinki. Jutro mamy zgłosić się do szpitala na przetoczenie krwi. Kiedy ostatnio wychodziliśmy ze szpitala, pani doktor powiedziała, że na pewno się spotkamy wcześniej niż planowana chemia, bo wyniki spadają...

sobota, 15 października 2011

Kolejne wejście centralne...

Sandrusia ma już założone wejście centralne. Były problemy z uśpieniem córki, normalna dawka jaką powinna dostać (na swój wiek) nie zadziałała. Lekarze dziwili się, że uodporniła się na leki usypiające. Ale nie ma się co dziwić, bo do samej radioterapii była usypiana już 33 razy. Przez okres dwóch lat miała rezonansy, operacje i inne badania, do których trzeba było ją usypiać. Po wybudzeniu jest strasznie rozdrażniona i agresywna, ciężko ją uspokoić, są to skutki leków usypiających. Cieszę się, że mamy to już za sobą. Pielęgniarka pokazała mi, jak wejście centralne przepłukiwać i jak zmieniać opatrunek, bo chcę to sama robić, uniknę kolejnych przyjazdów do szpitala, a chciałabym, żeby córka była jak najwięcej w domu.

środa, 12 października 2011

Znów cierpienie...

Zaczęły się problemy z żyłami Sandrusi, codziennie musiała być kuta kilkanaście razy, jest problem z założeniem wenflonu. Żyły są zniszczone po pierwszym leczeniu chemią, pojawiły się zrosty. Wenflon wytrzymuje jeden dzień, pojawia się stan zapalny i trzeba go usunąć. Sandrusia ma skute całe raczki i nóżki, pełno siniaków i trzeba jej okłady robić na spuchnięcia. Kiedy ją kują, płaczę razem z nią. Teraz ma wenflon w nóżce, muszę ją nosić na rękach, żeby żyła nie pękła, ale już dzisiaj zaczyna ją nóżka boleć, znów będzie stan zapalny. Byłam u kilku lekarzy, prosiłam o założenie wejścia centralnego. Chcieli mnie przekonać, że niedługo będą tabletki, ale ja nie daję za wygraną, tłumaczę, że jak będzie usypiana do rezonansu, to trzeba założyć wenflon, jak będą złe wyniki, to trzeba podać krew lub płytki, a jak pojawi się gorączka lub zachoruje to antybiotyk też trzeba podać dożylnie. Przekonałam lekarzy, w czwartek będzie miała zakładane wejście centralne, przynajmniej oszczędzę jej jednego cierpienia - kłucia.

Pierwszy dzień w szpitalu...

Powiedziałam Sandrusi, że jedziemy na badania do szpitala i może sie tak zdarzyć, że będziemy musiały zostać na kilka dni.Gdy weszłyśmy na oddział, córka od razu chciała pobiec do szpitalnego przedszkola, zawsze lubiła się tam bawić. Ja poszłam porozmawiać z lekarzem. Pani doktor poinformowała mnie, że zostajemy na oddziale, zastosują leczenie zaproponowane przez francuskich lekarzy, trzeba zrobić wszystkie badania przygotowujące do chemii. Nie mają chemii w tabletkach, tylko dożylną, sprowadzenie tabletek z zagranicy potrwa trzy tygodnie, a Sandrusia musi już zacząć leczenie, więc dostanie tą samą chemię tylko dożylną. Myślałam, że jestem twarda i dam radę, ale tego dnia pękłam, nie mogłam opanować łez, ciągle musiałam gdzieś uciekać, żeby Sandrusia nie widziała jak płaczę. Wspomnienia tak strasznie bolą, każdy kąt szpitala przypomina mi jakieś wydarzenie, każda sala, dziecko, którego już nie ma z nami. To był strasznie ciężki dzień dla mnie, nie mogłam się zaaklimatyzować, nie chciałam z nikim rozmawiać. Większość pacjentów to same "nowe" dzieci. Trafiłam na salę z Ewą, która pocieszała mnie, a jeszcze kilka miesięcy temu ja pocieszałam ją, kiedy trafiła po raz pierwszy na onkologię do mojej sali, oprowadzałam ją wtedy po oddziale. A teraz to ona była oswojona z sytuacją, mówiła mi te same słowa, które ja jej mówiłam kiedyś. Powiedziałam jej, że za pierwszym razem jest inaczej, człowiek nie jest świadomy tego, co go czeka, a gdy choroba wraca, jest taki mętlik w głowie, że żyć się nie chce. Sandrusia pozytywnie mnie zaskoczyła, w ogóle nie płakała, że chce do domu, szybko się zaaklimatyzowała...Na szczęście...

Powrót do szpitala w Polsce

Dzień po przyjeździe z Francji pojechałam do szpitala w Prokocimiu, żeby porozmawiać z lekarzami. Gdy przekroczyłam próg szpitala, od razu wróciły wspomnienia, zaczęły mi drżeć ręce, poczułam straszny niepokój. Wchodząc na oddział onkologiczny natknęłam się na nasza panią doktor prowadzącą, która zaprosiła mnie do gabinetu. Przedstawiłam naszą sytuację, pani doktor powiedziała, że bardzo jej przykro i oczywiście zostaniemy przyjęci na oddział. Przeczytała list od francuskiego lekarza i powiedziała, że potrzebują czasu do poniedziałku, ponieważ muszą zrobić z panią ordynator naradę odnośnie chemii. W poniedziałek mamy zgłosić się z Sandrusią na oddział onkologiczny.