czwartek, 19 maja 2011

Szpitalna rodzina...


Gdy trafiłam pierwszego dnia na neurochirurgię, rodzice chorych dzieci przyjęli mnie bardzo serdecznie. W trakcie rozmów uświadamiali mnie, jak bardzo ich dzieci są chore. Wciąż powtarzali, że jesteśmy jedną wielką rodziną, a ja ze łzami w oczach odpowiadałam, że nie chcę należeć do tej rodziny. Dopóki nie poznałam wyniku badania histopatologicznego, izolowałam się od rodziców chorych dzieci, miałam nadzieję, że nasza historia potoczy się inaczej i wkrótce wrócimy do domu. W dniu, kiedy poznałam diagnozę, wszyscy rodzice pocieszali mnie, mówili, że muszę wierzyć, że będzie dobrze. Jedna z matek, nic nie mówiąc, chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła do sali, w której leżało jej dziecko. Powiedziała: "to jest mój 11 miesięczny synek, ma 10 guzów w główce... Lekarze nie dają mu żadnych szans, a ja wierzę, że będzie dobrze". Po dwóch tygodniach spotkałyśmy się ponownie i przekazała mi , że jej synek już nie cierpi, jest z Aniołami. Mówiła: "pamiętaj, ty musisz walczyć do końca". W szpitalu poznałam prawdziwych przyjaciół, cierpienie naszych dzieci bardzo nas zbliżyło, do dziś jesteśmy w stałym kontakcie. W ciężkich chwilach wspieramy się wzajemnie.