czwartek, 14 czerwca 2012

Boga nie ma...




Sandrusi stan jest coraz gorszy, nawet mi ciężko pisać,bo nie mogę w to wszystko uwierzyć,co się dzieje z moją kochaną córeczką,to jakiś koszmar.Nie wiem nawet,od czego zacząć,bo tak wiele się wydarzyło.Postanowiłam dzisiaj coś napisać,ponieważ czuwam przy Sandrusi,noce są najgorsze,objawy nasilają się nocami.Od dłuższego czasu nie przyjmuje już pokarmu,gdy lekarz powiedział,że ona już nigdy nie będzie jadła,strasznie się rozpłakałam,niby wiem,jaka jest sytuacja,ale nadal miałam nadzieję na poprawę. Nowotwór się rozrasta a w główce jest coraz mniej miejsca z tego powodu, ciśnienie śródczaszkowe,skutkiem tego,są,objawy typu gorączka mózgowa,ciężka do zbicia lekami,wtedy okładamy ją lodem. Jej ciało jest lodowate,tylko kark ma gorący przy temperaturze. Powyginało jej nóżki, rączki. Sinieją jej dłonie i stopy,słabe jest krążenie z tego powodu,już kilka dni nie da się zmierzyć saturacji.Muszę na oko wiedzieć kiedy mam podkręcić tlen,jak gorzej oddycha a kiedy zmniejszyć.Przy gorączkach ma drgawki i dreszcze,bardzo się poci,nie nadążam ją przebierać,bo ciągle wszystko mokre.Myślałam,że już dużo widziałam i nic mnie nie przerazi,ale myliłam się.Wiem na pewno,że nowotwór atakuje jej piękne oczka,są dni ,że gorzej widzi.Byłam przerażona patrząc,co się dzieje z jej oczami,latały we wszystkie strony,drżały brwi i oczy,musiał być duży ucisk w głowie,bo w niektórych momentach,był wytrzeszcz oczu.Patrzyłam i tuliłam ją, płakałam z bezsilności,ale najgorsze było przede mną.Prężenia całego ciała nasilały się z minuty na minutę,ciało robiło się całe jak kamień,trzymałam ją na siłę,żeby ją nie wyginało.Po podaniu leków objawy ustąpiły.Ze zmęczenia zasnęłyśmy razem,obudził mnie dziwny odgłos z brzucha.Podniosłam kołdrę i zamarłam,podkoszulka była cała z krwi,wokół Pega lała się ciurkiem krew.Zrobiłam szybko gruby opatrunek,ale bardzo szybko przemakał ,zadzwoniłam na telefon dyżurny hospicjum. Pielęgniarka powiedziała,żebym żołądek lodem okładała,aby naczynia krwionośne się obkurczyły. Sandrusia ma osłabione mięśnie i z tego powodu Peg przepuszcza treść z żołądka i krew.Okłady pomagają na chwilę i trzeba często opatrunki przy Pegu wymieniać.Wydawało się,że sytuacja jest opanowana, dwa dni było spokoju.Gotowałam obiad i co chwilę zerkałam do Sandrusi,gdy weszłam do pokoju zrobiło mi się słabo,jak zobaczyłam że z buzi i nosa leje się ciemna krew,po chwili zaczęła wymiotować krwią.Zadzwoniłam kolejny raz do pielęgniarki,powiedziała,że nie chciała mnie straszyć,wiedziała,że tak może być.Lekarz i pielęgniarka powoli przygotowują mnie,że mogą się różne rzeczy jeszcze dziać np.padaczki.Boję się zasnąć,każdy dzień jest wielką niewiadomą,co będzie.Jednego dnia jest wszystko w porządku a drugiego gorączki,wymioty, prężenia .Sandrusia już prawie w ogóle nie zamyka oczu i trzeba je zakrapiać,aby spojówki się nie wysuszyły,bo wtedy oczy robią się mętne.Gdy było z nią bardzo źle, ona tak strasznie  mi patrzy w oczy,jakby coś chciała powiedzieć.Ja myślę,że swoim wzrokiem chciała powiedzieć mamusiu pomóż mi,  a ja w kółko powtarzałam: Sandrusiu mamusia zaraz ci pomoże i podawałam kolejne leki  do wejścia.Siada mi psychika w tym momencie,\ileż można patrzeć jak dziecko cierpi.Nie wierzę w Boga, ani cuda, już w nic nie wierzę. Narasta we mnie coraz większy gniew do całego świata, dlaczego moja kochana córeczka musi tak cierpieć !!! ZA CO ??? Oglądam często zdjęcia i dalej nie mogę uwierzyć,że z tak radosnej, ruchliwej dziewczynki, nowotwór robi wrak człowieka,wyniszcza po kolei wszystko.Nieraz przeklinam, sama do siebie, że jakbym mogła tego dziada z niej wyciągnąć,to bym go gołymi rękami.wydłubała.Nadal nie dopuszczam do siebie myśli, że koniec się zbliża, choć wiem, że jest bardzo blisko. Pielęgniarka delikatnie mnie uświadamia jak jest źle ,ale nie chcę się z tym pogodzić, nie umiem, nie potrafię pozwolić jej odejść .Piszę i jestem zalana łzami ,bo często pisząc posty zachowywałam się tak, jakbym opisywała czyjąś historie. Teraz dociera do mnie,że to jest moja, straszna historia. Moja kochana córeczko, Sandrusiu kocham cię nad życie moja perełko. Serce mi pęka,że nie potrafię cię uratować,oddałabym życie za Ciebie gdybym mogła. Ciągle przytulam ją, całuję, tak, jakbym chciała na zapas, gdy tylko pomyślę, że jej niedługo nie będzie, nie będę mogła jej przytulić,ani pocałować,tylko na cmentarzu odwiedzać,nie chce mi się żyć, wiem,że mam jeszcze Patryka,ale ból jest tak wielki,że się o nikim nie myśli. Jak ja mam to przeżyć.....