piątek, 16 marca 2012

Powrót do domu

Witajcie kochani wiem,że czekacie na wiadomości od nas,ale przez ostatnie dni wiele się działo i nie miałam czasu pisać.Zacznę od początku.Dzień przed wyjazdem,do domu w nocy Sandrusia była niespokojna,ciągle płakała i ją prężyło,pielęgniarka przychodziła kilka krotnie w nocy z różnymi lekami.Rano,córka bardzo zaczęła wymiotować,przestraszyłam się,bo tego dnia miałyśmy jechać do domu a z Sandrusią ciągle coś się działo.Ale postanowiłam,że i tak idziemy do domu i nie zmienię decyzji.Został wezwany docent Kwiatkowski,żeby sprawdził,czy nie zbierają się płyny i nie ma ciśnienia w głowie,ale okazało się,że wymioty są spowodowane niestrawionym jedzeniem w żołądku.O godz.14:00 przyjechała karetka.Sandrusia,już ubrana gotowa do wyjścia a tu nagle okazało się,że karetka przyjechała tylko z kierowcą,bez sanitariusza.Pani doktor zdenerwowała się,że jak karetka może być bez sanitariusza, jakli dziecko musi być obserwowane,bo jest pod tlenem.Zadzwoniła po inną karetkę.Wszyscy na oddziele żegnali Sandrusie,pielęgniarki,lekarze,rodzice chorych dzieci,salowe,przedszkolanka,nauczycielka.Przyjechała druga karetka,wsadzili córkę do karetki,podłączyli tlen i okazało się,że żadne gniazdko z tlenem nie działa.Zaczęłam się denerwować,bo Sandrusi bez tlenu zaraz spada saturacja.Sanitariusz powiedział,że mają tylko małą butlę,którą bezpośrednio mogą podłączyć,ale na tej butli nie dojedziemy do Chrzanowa.Pomyślałam,że to jakiś koszmar,ciągle jakieś problemy.Kierowca postanowił jechać do centrum Krakowa,gdzie znajduję się,punkt z butlami tlenowymi,na miejscu naprawili gniazdka z tlenem.Gdy karetka jechała szybko na sygnale,wspomnienia wróciły jak bumerang.Pierwszym razem jechałyśmy na sygnale karetką w dzień w którym dowiedzieliśmy się,że córka jest chora.Nie mogłam opanować łez,wspomnienia tak strasznie bolą.Pomyślałam,że pierwszym razem jechaliśmy szybko,żeby jej życie ratować a teraz jedziemy,żeby mogła odejść na tamten świat w domku,wśród bliskich.Pisząc te słowa serce mi pęka,klawiatura mokra od łez,nigdy się nie pogodzę z tym,że Bóg o ile istnieje,chce mi najukochańszą córeczkę odebrać,DLACZEGO TAK MUSI BYĆ!!!!!Gdy wnieśliśmy Sandrusie do domku,rozglądała się tymi swoimi pięknymi dużymi oczkami.W domu podłączyliśmy ją do tlenu,okazało się,że pojemnik z wodą na tlen jest pęknięty i przecieka,wtedy tlen nie dociera do maski.Sanitariusz szybko poleciał po butle z karetki i pod pieliśmy córkę.Pojemnik skleiłam taśma i wytrzymał do czasu przyjechania opiekunów z hospicjum.Ten dzień był strasznie stresujący ,ale jeszcze najgorsze było przede mną.Od 1:00 w nocy Sandrusia zaczęła się prężyć i strasznie płakać,dałam jej morfinę i nie pomagała,lulałam ją i nadal płakała,wreszcie zadzwoniłam do dyżurnej pielęgniarki z hospicjum,słyszała w słuchawce,jak córka strasznie płacze i zleciła podanie relanium,jak już nic nie pomagało.Po relanium zasnęła dopiero o 3:00 w nocy.Tej noc zaczęłam żałować,że przyjechałam do domu,mąż był przerażony,Patryk zaczął płakać,żebyśmy co zrobili i Sandrusie uspokoili.Starałam się zachować zimną krew,nie panikować.Rano przyjechała pani doktor z hospicjum z pielęgniarką i rehabilitantką.Opowiedziałam,co się w nocy działo i że myślę,że Sandrusia uodporniła się na niektóre leki i nie działają.Pani doktor przepisała nowe leki rozluźniające mięśnie i przeciwbólowe od tej pory Sandrusia jest spokojna.