niedziela, 8 lipca 2012

Tęsknota...


Sandrusiu tak strasznie tęsknie za Tobą, jak dalej żyć bez ciebie ??? Mój koszmar, kolejny, dopiero się zaczyna, z dnia na dzień tęsknota jest coraz większa. Jutro jadę z mężem do hospicjum ALMA-SPEI na grupę wsparcia dla rodziców, którzy stracili dziecko. Myślę, że jest nam potrzebna pomoc psychologa. Agnieszka z hospicjum przyjechała nas odwiedzić i przy okazji zabrać sprzęt i resztę rzeczy: leki, opatrunki, pampersy i wiele innych, nam już nie są potrzebne, a innym dzieciom się przydadzą. Przez długi czas nie sprzątałam pokoju, w którym leżała Sandrusia, leki i wszystko inne zostało na swoim miejscu. Ale gdy Agnieszka zadzwoniła, że przyjedzie, musiałam się zmobilizować i spakować rzeczy do pudeł. Pakowałam i płakałam, że już wszystko znika, bo nawet leki mi ją przypominały. Myślałam, jak wszystko jej podawałam, w jej biednych żyłach to już nie krew płynęła tylko leki, tak było ich dużo przez całe leczenie. Agnieszka długo u nas siedziała, rozmawiałyśmy, mówiła, żebym się nie zamykała w domu, muszę wychodzić do ludzi, przełamywać swoje lęki. Hospicjum opiekuje się również rodziną po stracie dziecka, dlatego też zaproponowała nam tą grupę wsparcia. Nie modlę się do Boga, bo w nic już nie wierzę. Kiedy jest mi bardzo źle, to mówię do Sandrusi i ona mi pomaga. Gdy poszłam do spowiedzi przed pogrzebem, to powiedziałam księdzu co myślę, że w nic już nie wierzę, moje dziecko przeszło piekło na ziemi. Powiedziałam, że spowiadam się tylko dla Sandrusi, bo tak trzeba, ale ja nie czuję potrzeby wyspowiadania, bo nie mam grzechów takich, żebym zasłużyła na to, co mnie spotkało. Ksiądz odpowiedział: "dziecko, musisz w coś wierzyć bo z głupiejesz". Musiałam powiedzieć to, co myślę. Cały czas sobie tłumaczę, że ona już nie cierpi, ale zaraz nachodzą mnie myśli, że nie powinna w ogóle zachorować, tylko cieszyć się dzieciństwem, jak inne dzieci.Znajomi dzwonią, piszą esemesy, chcą się spotkać, ale ja nie mam ochoty, większość z nich ma dzieci w wieku Sandrusi. Nie mogę patrzeć na inne dzieci, bo nie mogę powstrzymać łez. Gdy pomyślę, że dzieci znajomych od września pójdą do pierwszej klasy, a moja Sandrusi nie, mam ochotę krzyczeć. Boże, dlaczego mi to zrobiłeś, za co muszę dźwigać ten krzyż ? Gdy wychodzę z domu, obserwuję ludzi, myślę sobie, że życie dla wszystkich toczy się dalej, a mojej Sandrusi już nie ma i moje życie stanęło w miejscu, nie widzę żadnego sensu. Dzisiaj rozmawiałam z Patrykiem, jest bardzo zadowolony (jest na obozie), cieszę się, że on trochę odpocznie od tego wszystkiego, co ostatnio się działo. Jest zadowolony, bo ciągle zajmuje pierwsze miejsca w zawodach sportowych. Powiedział, że w dzień, w który wróci z obozu, nawet gdyby już było bardzo późno, on chce iść do Sandrusi zapalić świeczkę, odpowiedziałam, że pewnie, że pójdziemy.