poniedziałek, 16 stycznia 2012

Nadzieja odeszła...

Postanowiłam napisać parę zdań, bo wiem, że dużo ludzi jest z nami i życzą nam jak najlepiej. Sandrusia dostawała przez dwa dni chemię na okrągło.Drugiego dnia pojawiły się niepokojące objawy neurologiczne, zaczęła niewyraźnie mówić i krzyczała z bólu, pojawiły się drgawki i gorączka. Wszystko działo się w nocy, to była najgorsza noc w moim życiu. Nie mogłam patrzeć, jak Sandrusia miała na twarzy wypisany ból. Po dużej dawce leków, nad ranem zasnęła, a gdy się obudziła, przestała mówić, sparaliżowało jej twarz, a lewą nogę i rękę dopadły silne napięcia mięśni. Lekarz poinformował mnie, że wszystkie objawy są neurologiczne, choroba cały czas postępuję i już nic nie da się zrobić. Przyszedł do mnie neurochirurg - doc.Kwiatkowski, powiedział, że może otworzy głowę i usunąć co się da, ale po pierwsze - Sandrusia operacji może nie przeżyć, a po drugie - nie ma wyleczalności w tym stadium nowotworu, on zaraz odrośnie w tempie błyskawicznym. Powiedział, że zna mnie bardzo długo i podziwia za optymizm i walkę o dziecko, ale wie, że jestem rozsądną kobietą i podejmę właściwą decyzję. Dał mi do zrozumienia, żebym już dała spokój, bo i tak już nie pomożemy Sandrusi, a przysporzylibyśmy jej tylko dodatkowego cierpienia. Sandrusia jest półprzytomna, pod tlenem i aparaturą (pulsometrem), ma co cztery godziny podawaną morfinę. Całą rodziną płaczemy z bezsilności. Dzisiaj wieczorem pani doktor wezwała mnie na rozmowę, powiedziała, że zrobiłam wszystko, co tylko było możliwe i jeszcze więcej. Poprosiła, żebym pozwoliła Sandrusi w spokoju odejść na tamten świat. I gdy przestanie oddychać, już nie będą jej reanimować, prosiła, żebym była tego świadoma. Trzymam ją cały czas za rączkę, żeby czuła, że jestem blisko i kocham ją nad życie.Nie dociera do mnie, że w każdej chwili może jej już nie być. Nie będę potrafiła bez niej żyć. Każdy kąt w domu będzie mi ją przypominał. Ja tego nie przeżyję. DLACZEGO ONA !!!!!!!!!!!!!