środa, 18 stycznia 2012

Ciężka noc...

W nocy praktycznie nie śpię, czuwam. Sandrusia miała bezdechy, oddycha raz szybciej, a raz wolniej. Akcja serca była niska, aparatura cały czas piszczała, kiedy parametry spadały poniżej normy. Musiałam naciskać wyciszenie alarmu w aparaturze, po paru minutach alarm znów piszczał i tak prawie przez całą noc. Pani doktor powiedziała, że tak będzie, bo pojawia się nieregularne oddychanie i oni nie są w stanie nic zrobić. A ja muszę wyciszać alarm, żeby inni pacjenci mogli w spokoju spać. Córka dostaje leki, żeby spała i nic ją nie bolało. Co dwie godziny z pielęgniarką zmieniamy pozycję leżenia Sandrusi i smarujemy ją maścią, ponieważ zaczęły pojawiać się odleżyny. Pielęgniarka co parę godzin odsysa ślinę z buzi Sandrusi. Oglądałam dzisiaj zdjęcia córki i nie mogę się z tym pogodzić, że z radosnej dziewczynki tętniącej życiem, wiecznie rozgadanej, widzę leżącą bez kontaktu córkę. Chciałabym chociaż jeszcze raz usłyszeć, jak mówi do mnie "mamusiu". Gdy w nocy spadała akcja serca, płakałam, bo wiem, że zbliża się koniec, ale nie jestem jeszcze gotowa. Trzymałam Sandrusię za rączkę i prosiłam ją, żeby mnie nie opuszczała, bo tak strasznie ja kocham i nie umiem bez niej żyć.