piątek, 13 maja 2011

ŻYCIE NA WALIZKACH...


Nasze życie jest przewrócone do góry nogami, nie funkcjonujemy jak normalna rodzina. W samochodzie zawsze jest spakowana torba, bo jak się coś dzieje Sandrusi, czy w nocy, czy w dzień, nie ma czasu na pakowanie, tylko trzeba szybko dojechać do szpitala. Na początku choroby, gdy dostała pierwsze chemie, nie wiedzieliśmy co nas czeka, jakie się zaczną objawy. Nieraz z mężem razem płakaliśmy z bezsilności, że ona cierpi a my nie mamy na to żadnego wpływu. Mam nadzieję, że życie na walizkach i cierpienie kiedyś będą tylko przeszłością...