poniedziałek, 19 września 2011

Dziękuję...


Dziękuję wszystkim za telefony, maile i esemesy z ciepłymi słowami. Wiem, że Sandrusia poruszyła niejedno serce. Jest wspaniałym dzieckiem i wierzę, że wyzdrowieje i wyrośnie na dobrego człowieka. Dzisiaj rozmawiając z mężem zastanawialiśmy się, jak to jest możliwe, że ona jest taka wesoła, bawi się i nic po niej nie widać, żeby coś działo się z nią niepokojącego. A w główce ten potwór ją atakuje i chce ją zabić. Będąc na oddziale onkologicznym widziałam, jak choroba zabiera dzieci. Jednego dnia rozmawiałam z dzieckiem, a rano dowiadywałam się, że nie żyje. Dostałam dzisiaj wiadomość od koleżanki, która niedawno straciła dziecko przez nowotwór. Pisze, że codziennie chodzi do swojej córeczki na cmentarz, rozmawia z nią i prosi ją o zdrowie dla Sandrusi. Gdy przeczytałam te słowa rozpłakałam się, bo nigdy nie chciałabym być w jej sytuacji. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co ona przeszła i nadal przechodzi po stracie dziecka. Ona najlepiej wie, co ja teraz czuję, bo sama to przeszła, ale proszę Boga, aby nasza historia zakończyła się szczęśliwie. Panie Boże daj nam siłę i wiarę do walki.