sobota, 8 września 2012

Ciężkie dni...









Piszę już bardzo mało, bo wchodzenie na bloga bardzo boli. Nie daję rady oglądać zdjęć i filmików, serce mi pęka. Blog był pisany dla Sandrusi, żeby kiedyś mogła go przeczytać, jak bardzo mamusia ją kochała i kocha nadal, ale jej już nie ma i nigdy go nie przeczyta. Nie udało mi się jej uratować, myślałam, że nasza miłość wygra z chorobą, ale myliłam się. Nowotwór jest chorobą bezwzględną. Za mną dwa ciężkie dni. W poniedziałek na rozpoczęcie roku szkolnego nie dałam rady iść z synem, chyba by mi serce pękło, jakbym zobaczyła pierwszaczki. Na pewno wyobrażałabym sobie Sandrusię wśród uczniów, teraz miała iść do pierwszej klasy. Gdy chodziłam z synem kupować artykuły szkolne, musiałam odwracać głowę, żeby nie patrzeć na artykuły dla dziewczynki, bo od razu łzy mi napływały do oczu. Każdy dzień to walka ze sobą samą. We wtorek Sandrusia odeszła i w ten dzień wypadły jej urodziny. Chciałam przespać cały dzień, żeby tylko nie myśleć, że mojej córeczki już nie ma. Po południu wyszłam z domu, bo mieliśmy prezent dla Sandrusi - 50 białych gołębi, wypuściliśmy je z cmentarza o godzinie, w której Sandrusia zmarła - 13:30. Zamówiłam też tort z kwiatów. Gdy wróciłam z cmentarza, od razu poszłam spać, chciałam, żeby ten dzień jak najszybciej  się skończył, bo to nie był szczęśliwy dzień. W nocy przeglądałam zdjęcia Sandrusi, kiedy obchodziła szóste urodziny, jak dmuchała świeczki na torcie, nie mogłam uwierzyć i nadal nie mogę, że jej już nie ma i nigdy jej nie zobaczę. Pisząc te słowa, zalana jestem łzami. Czemu musiało się to tak skończyć?Dlaczego ona? Boże, co takiego zrobiłam, że mnie to spotkało? Codziennie chodzę na cmentarz, kiedy idę z kimś jest ok, ale gdy jestem sama, bardzo się rozczulam, strasznie tęsknię za moją córeczką. Wczoraj idąc alejką cmentarza, wyszedł zza grobu biały gołąb i stanął na środku drogi, patrzył na mnie. To był jeden z tych gołębi, który został wypuszczony w dniu urodzin. Rozpłakałam się, bo wszystkie poleciały do Krakowa, a on jeden został, dzisiaj też go spotkałam. Może to jakiś znak od Sandrusi. Rzeźba Sandrusi z gliny jest gotowa, teraz będzie robiony odlew gipsowy i nanoszone drobne poprawki, a następnie będzie wykonywana rzeźba w marmurze. Gdy zobaczyłam rzeźbę z gliny - Sandrusi bez kapelusika z łysą główką, rozpłakałam się, bo to tak, jakbym zobaczyła Sandrusię siedzącą i uśmiechniętą. Nie ma dnia bez łez, tęsknota z dnia na dzień jest coraz większa. Ostatnio odwiedził mnie Jasiu z rodzicami, bardzo się ucieszyłam. Jasiu tak urósł, taki duży chłopczyk z niego, całkiem dobrze się miewa. Spał sobie w wózeczku, nikt by nie powiedział, że jest tak ciężko chory, tak ładnie wyglądał. Trzymałam Jasia za rączkę i przypominałam sobie jak moją Sandrusię trzymałam, mówiłam Madzi, że zazdroszczę jej, że może przytulić, pocałować Jasia, ile ja bym oddała, żeby Sandrusia była ze mną, słowami nie da się tego opisać.